Miasta coraz bardziej przyjazne pieszym

Nagrywałem się dzisiaj dla lokalnego radia o walkability, czyli o miejscach przyjaznych pieszym. Jak czytacie bloga, to z waszej perspektywy nie powiedziałem nic nowego, znów przekonywałem, że tam, gdzie łatwo się chodzi to lepiej się żyje. A łatwiej się chodzi w miejscach, gdzie nie ma wcale aut, albo jest ich mało, albo ich ruch jest mocno ograniczony. I jak zwykle piszę to w pełni władz umysłowych, ba, nawet jako kierowca samochodu, który przez swój nieogar nie wymienił przedziurawionej dętki w rowerze i od kilku dni jeździ do pracy autem.

To naprawdę nie jest wielka filozofia – miejsca, gdzie jeżdżą samochody, w dodatku szybko, nie zachęcają do spacerów, doświadczam tego na codzień nieopodal swojego osiedla. Chodzenie przy dwupasmowej ulicy, gdzie można jechać teoretycznie 70 km/h, a w praktyce 100, to koszmar. Natomiast w miejscach, gdzie ruch samochodowy jest uspokojony, najczęściej fizycznymi barierami, chodzi się dużo przyjemniej. A jeśli są szerokie chodniki, przestrzeń jest dobrze skomunikowana z innymi częściami miasta, chodniki są równe i szerokie, jest zieleń, a obok osiedle z dużą liczbą mieszkańców, to można liczyć na tłumy spacerujących. A to gwarantuje ruch w interesie wszystkich restauracji, kiosków czy innych punktów usługowych, które znajdują się na trasie. Mało tego, powstanie wiele nowych punktów, które przyciągną jeszcze więcej chętnych.

Nie trzeba daleko szukać – w moim Krakowie na zamkniętej części ul. Krupniczej tętni życie, a obok kładki Bernatki, która połączyła Kazimierz z Podgórzem powstało wiele nowych knajp. Są liczne przykłady z USA pokazujące, że lokalne biznesy, chociaż początkowo się przeciwstawiały ograniczaniu ruchu samochodowego, w efekcie zarabiają więcej po wprowadzeniu zakazu, niż przed. Oczywiście nie chodzi o to, żeby zamykać każdą ulicę, ale te w centrach miast albo/i takie, gdzie już są tłumy ludzi. Albo jest potencjał, żeby tak było, bo np. obok jest wielkie osiedle. Widzę np. jak zmienia się krakowski Ruczaj, czyli odległa od centrum dzielnica. Dawniej jeździło się tam spać, teraz można załatwić wiele spraw nie ruszając się z osiedla, np. basen, zakupy czy restaurację.

Jak tak o tym wszystkim mówiłem dla tej lokalnej rozgłośni, to pomyślałem, że bardzo zmieniło się nastawienie, odkąd ostatnio zajmowałem się tym tematem. Teraz mówimy nie o tym, czy wybrane części miasta staną się bardziej przyjazne dla pieszych, ale kiedy. Zobaczcie – jeszcze niedawno ruch jednokierunkowy wokół Plant w tym wydzielenie jednego pasa tylko dla rowerów wydawał się abstrakcją, a teraz już to prawie mamy, część inwestycji jest gotowa. Czyli w centrum miasta zabrano jeden pas samochodom i oddano go rowerzystom i tramwajom! Świat idzie w kierunku miast przyjaznych pieszym, tylko niektórzy się wloką, inni pędzą. Widzę nawet po moich kolegach, którzy jeszcze niedawno mówili o mnie i o moich pomysłach, że są „lewackie” i abstrakcyjne, teraz coraz częściej przyznają mi rację, że niektóre pomysły można by jednak zrealizować. Następuje zmiana w myśleniu o wspólnej przestrzeni i to jest super.

Miałem też drugą myśl, którą sprowokował dziennikarz – jak jest w innych miastach. Bo chcąc nie chcąc patrzę sobie na świat przez pryzmat tego Krakowa czy czasem Warszawy, rzadziej innych miast. I myślę, że idzie ku dobremu. Ale mam gdzieś tam w tyle głowy, że to może nie jest reprezentatywny obraz. Jestem bardzie ciekawy, jak to wygląda gdzie indziej. Jak czytacie to w innych miastach, to się podzielcie w komentarzach. Chciałbym kiedyś pójść śladami Filipa Springera, który realizuje teraz świetny projekt Miasto Archipelag i móc opisać jak to, o czym mówimy w Krakowie czy Warszawie wygląda z perspektywy Wałbrzycha czy Krosna.

zdj. http://www.92101urbanliving.com

Ostatnie wpisy

Archiwa