„A jak byście widzieli w Warszawie taki wieżowiec jak nasz?” – takie pytanie zadał Wiaczesław Mołotow Józefowi Sigalinowi. „No cóż, owszem” – odpowiedział Sigalin. Taki był początek Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Mołotow to ten sam polityk radziecki od paktu z Niemcami hitlerowskimi. Sigalin to szef Biura Odbudowy Stolicy. Dzień przed tą rozmową do Sigalina zadzwonił z rządowej linii wicepremier Hilary Minc i powiedział, że:
Już jutro, podczas przechadzki po Warszawie, usłyszą mianowicie, że warto byłoby postawić w tym mieście wieżowiec, w rodzaju wieżowców moskiewskich, które radzieccy towarzysze zbudowali niedawno i z których są tak dumni. To będzie tylko sugestia, przekaz od samego Stalina, dowód na to, że pamięta o zobowiązaniu z 1945 roku, gdy proponował warszawiakom budowę metra, osiedla mieszkaniowego albo właśnie takiego chmurodrapa. „Nic wiążącego, ale nie okazujcie zaskoczenia. Ustosunkujemy się pozytywnie, bez wiązania się w szczegółach. Potem się zobaczy.”
Sigalin nie okazał zdziwienia, a krótko później został pełnomocnikiem polskiego rządu ds. budowy Pałacu Kultury i Nauki, zresztą wbrew swojej woli. Wystarczył jeden telefon na domowy numer z informacją, że „Nie uwzględniliśmy waszego sprzeciwu” i Sigalin zmienił zdanie.
Te początki powstania najwyższego wówczas budynku w Polsce najbardziej utkwiły mi w pamięci po lekturze znakomitej książki Beaty Chomątowskiej „Pałac. Biografia intymna”. Czyta się ją jak doskonałą powieść, pełną historii o ludziach, którzy z pałacem związali swoje życie. Ale też pełną ciekawostek, które pozwalają na nowo spojrzeć na tę budowlę. Np. krąży mit, że mieliśmy do wyboru Pałac, osiedle mieszkaniowe albo metro i z jakiegoś powodu wybraliśmy to pierwsze. Okazuje się, że nie było żadnego wyboru, tylko my mieliśmy nadzieję zamienić ten trochę niechciany dar na coś bardziej nam potrzebnego. Nie udało się.
Świetny jest opis, jak decydowano o wysokości Pałacu:
Gromadzą się razem po praskiej stronie Wisły, w rejonie mostu Śląsko-Dąbrowskiego. Nad lewym brzegiem, w miejscu, gdzie ma stanąć budynek, lata kukuruźnik, niewielki dwupłatowy samolot. Ciągnie za sobą balon. Pilot odbiera informacje od grupy za pomocą radia. Wznosi się stopniowo – najpierw na sto, potem na sto dziesięć, wreszcie na sto dwadzieścia metrów. „Starczy. Tak będzie dobrze dla sylwety Warszawy. Sto, sto dwadzieścia metrów”, odzywa się Lew Rudniew. W polską ekipę wstępuje mocarstwowy duch. – Wyżej! – wołają. Pilot wnosi się posłusznie. 130, 140, 150 i wreszcie 160 metrów. „Nas jednak nie tylko jako architektów mających w oczach przyszłe wysokościowce warszawskie, ale jako marzących o przyszłej wielkości swojego miasta warszawiaków ogarnął niepojęty amok wysokości (…). Zatrzymaliśmy się – jednomyślnie – na wysokości 150–160 metrów”, napisze po latach Sigalin. Do wieży głównej z nadbudowaną na niej wieżyczką dojdzie jeszcze siedemdziesięciometrowa iglica. Łącznie dwieście dwadzieścia metrów.
Pałac Kultury nie jest wyjątkowy. Od samego początku jest wzorowany na innych tego typu budowlach, powstałych w ZSRR. Kiedyś pamiętam była taka akcja w Warszawie promująca stolicę – na plakatach zbliżenie wieżowca i podpis „Chicago?”, a obok to samo zdjęcie z większego oddalenia, na którym można rozpoznać Pałac. Okazuje się, że to nie przypadek i czerpano z amerykańskich wzorców:
Krewniaków Pałacu miało być łącznie dziewięciu. Tak wymyślił Stalin, który widzi powojenną Moskwę jako miasto ładu, przestrzeni i nowoczesności, okoloną wysokościowcami w kształcie azteckich piramid, między którymi pyszniłyby się centra rozrywki podobne do latających talerzy. Nikt oficjalnie nie przyzna, że są wzorowane na budowlach zagranicznych, co gorsza – zachodnich, najbardziej zachodnich jak tylko można, bo amerykańskich. Za główną inspirację służą nowojorskie drapacze chmur. (…) Planując budowę Pałacu Rad, jeszcze w 1937 roku za ocean wysłano z Moskwy sztab inżynierów i architektów, w tym Lwa Rudniewa, projektanta ceniącego klasyczne formy. Oglądali Empire State Building, najwyższy budynek nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale i na całym świecie, i pilnie szkicowali w notatnikach. Ich ojczyzna nie mogła pozostać w tyle.
Bezpośrednią inspiracją dla naszego Pałacu był Moskiewski Uniwersytet Państwowy, który wygląda tak:
Osobny wątek to lokalizacja i przestrzeń pod tak wielką budowlę. I tu niespodzianka, bo władze miasta celowo wyburzyły sporo kamienic, by zrobić miejsce Pałacowi.
Wielkomiejski kwartał zajęty przez Pałac i sąsiadujące z nim place, park oraz skwery to trzydzieści sześć hektarów. Przed wojną, z wyjątkiem nieparzystej strony Chmielnej, gdzie rządziła kolej, było tutaj sto dziewięćdziesiąt siedem adresów, czyli frontowych kamienic wraz z oficynami. Podczas wojny legło w gruzach tylko sześćdziesiąt pięć budynków. Pięćdziesiąt jeden wyszło z niej cało. Kolejnych siedemdziesiąt osiem nadawało się do odbudowy mimo zniszczeń. Spora liczba ocalałych to dowód, że większość kamienic Wielkiej, Złotej, Siennej, Zielnej i Pańskiej, zbudowana nowocześnie, bez drewna, nie zdążyła się nawet zestarzeć.
Wiedzieliście o tym? Mnie to mocno zszokowało, bo wyobrażałem sobie, że Pałac powstał na gruzach Warszawy doszczętnie zniszczonej przez Niemców. I jeszcze jedno zaskoczenie, bo okazuje się, że Rosjanie wcale nie musieli mocno przekonywać Polaków do wyburzania tych kamienic – sami chcieliśmy zerwać ze starym i zbudować nowe, piękne miasto, w myśl modnego wówczas modernizmu.
Inna sprawa, że większości architektów, wykarmionych przed wojną ideami Le Corbusiera i Gropiusa, marzy się zupełnie nowe miasto, wolne od dziewiętnastowiecznych kamienic studni, z szerokimi alejami, budynkami wolno rozrzuconymi wzdłuż zieleni, podziałem funkcji na dzielnice mieszkalne i biurowe. Zakładają, że nowe władze pomogą im wreszcie przebudować je w takim duchu. Już w marcu jeden z nich, Jerzy Wiland, wystosowuje memoriał do pierwszego przywódcy Polski Ludowej Bolesława Bieruta. Apeluje: „Musimy budować Warszawę jutra, przewidując, iż w tym stanie będzie ona przez setki lat naszą stolicą. (…) Zapomnijmy, a raczej nie wzorujmy się na przeszłości, nie była ona zbyt piękna, ani zbyt wesoła. Nie żałujmy starych pałaców – tak jak nie będziemy żałować ich dawnych mieszkańców. Budujmy nowe pałace, nowe zamki, nowe domy dla społeczeństwa całego, nie dla jednostek. Nowe pałace – teatry, muzea, kina, domy kultury!” (…) Wśród architektów czuwających nad odbudową szybko narasta konflikt między entuzjastami nowoczesności a zwolennikami zachowania dotychczasowej, starej tkanki miejskiej. Górę biorą ci pierwsi. To przedwojenni moderniści, związani z lewicą, którzy już podczas konspiracji kreślili nowe plany urbanistyczne Warszawy, jakby stała się czystą kartką do realizacji ich urbanistycznych fantazji: Bohdan Lachert, Helena i Szymon Syrkusowie, Roman Piotrowski, Zygmunt Skibniewski. Będą nadawać ton pracom BOS.
Polecam wam tę książkę, naprawdę super sprawa. I też kawał historii, bo Pałac jest często pretekstem do opisu sytuacji w Polsce od lat 30-tych do współczesności. Np. czy wiedzieliście, że władze przedwojenne również planowały budowę pałacu?
W Warszawie pierwsza wizja Pałacu rodzi się około 1934 roku, na fali mocarstwowych tęsknot Drugiej Rzeczypospolitej. Na zachowanej w zbiorach Narodowego Archiwum Cyfrowego fotografii prezydent Warszawy Stefan Starzyński – w towarzystwie prezydenta Ignacego Mościckiego i w otoczeniu współpracowników – ze wskaźnikiem w dłoni pochyla się nad wielką makietą. Na pierwszym planie lekko zamazane sylwety wieżowców i obiektu przypominającego wielki obelisk. Na drugim, przedstawiającym cały kompleks zabudowań po praskiej stronie Wisły, w przedłużeniu mostu Poniatowskiego, widać wyraźnie sylwetę Pałacu, na tyle podobną do Pałacu Kultury i Nauki, że odruchowo chce się sprawdzić datę zdjęcia. Tymczasem wszystko się zgadza – to marzec 1936 roku, a przedstawiciele władz przybyli właśnie na otwarcie wystawy „Warszawa przyszłości” w Muzeum Narodowym.
Mnie Pałac kojarzy się pozytywnie – przez rok miałem tam zajęcia na Collegium Civitas, a w Cafe Kulturalnej organizowane były Maratony Pisania Listów Amnesty International, w której kiedyś działałem. Jestem ciekawy, jakie wy macie skojarzenia z Pałacem i czy go lubicie. Jakiekolwiek żywicie uczucia, książkę warto przeczytać.
Beata Chomątowska, „Pałac. Biografia intymna”, wyd. Znak 195, 416 stron
Zdj. Wikipedia, nac.gov.pl, pkin.pl, Miastamaniak