W kole naukowym Socjologii Miasta UJ mieliśmy ćwiczenie, które polegało na odwiedzaniu mieszkańców krakowskiego Rynku i okolic. Przez kilka dni chodziliśmy od drzwi do drzwi wielu kamienic na Rynku Głównym, Brackiej, Szewskiej czy Grodzkiej i rozmawialiśmy z ludźmi, którzy tam wtedy mieszkali. To był 2006 albo 2007 rok. Pytaliśmy, jak im się żyje i jakie mają plany związane z mieszkaniem w tak prestiżowej lokalizacji.
Najbardziej zaskoczyło mnie to, w jak niewielu mieszkaniach ktoś wtedy był. Nie pamiętam dokładnie, jaki to był odsetek, ale na pewno więcej, niż połowa mieszkań stała pusta. Jest szansa, że ktoś nam po prostu nie otworzył, ale raczej mała – zgodnie z metodologią badań próbowaliśmy kilka razy wejść do tych samych miejsc i pytaliśmy tych, którzy nam otworzyli, czy ktoś obok mieszka, a jeśli tak, czy może nas przedstawić. Najczęściej odpowiadali, że mieszkanie stoi puste. Ciężko to sobie teraz wyobrazić, ale to były czasy, gdy prywatnych mieszkań nie wynajmowało się turystom w tak dużym stopniu jak teraz – Airbnb powstało rok później, niż nasze badania. Wtedy po prostu te mieszkania były puste i najczęściej w złym stanie.
Z dzisiejszej perspektywy moment badań to był bardzo ciekawy czas. Teraz można na to patrzeć jak na starą pocztówkę z odległej epoki. Niedługo później ceny mieszkań zaczęły bardzo szybko rosnąć i zjawisko tzw. flipów, czyli kupowania starego mieszkania, remontowania i droższej sprzedaży, nasiliło się. Zaczął się też zwiększać ruch turystyczny i właściciele nieruchomości woleli przeznaczać je na najem krótkoterminowy. Kilku turystów w miesiącu w takiej lokalizacji przynosiło więcej pieniędzy, niż stały mieszkaniec.
To, co mnie jeszcze zaskoczyło w badaniach, to że spotykaliśmy prawie tylko dwa typy mieszkańców – albo osoby starsze, mieszkające tam od kilkudziesięciu lat, albo osoby w wieku ok. czterdziestki, które kupiły sobie wyremontowane mieszkanie, bo chciały zamieszkać przy Rynku. I jedni i drudzy narzekali na hałas i trudy życia w tym miejscu. Ci pierwsi zdążyli przywyknąć przez lata i nie bardzo mieli możliwość zmiany, a drudzy byli bardzo zaskoczeni tym, co ich spotkało i raczej chcieli uciekać.
Nie udało mi się znaleźć żadnego opracowania z tych ćwiczeń. Pewnie prowadząca nasze koło dr hab. Marta Smagacz mogłaby powiedzieć więcej na ten temat. Było to superciekawe doświadczenie. A przypomniałem sobie o tych badaniach przy okazji dyskusji o wyludnionym centrum Krakowa z powodu pandemii. Okazało się, że gdy nie ma turystów to centrum miasta jest martwe. Prawie nikt tam nie teraz mieszka. Wtedy w 2006 roku można było zobaczyć, jak ten proces powoli się rozkręca. Mieszkańców było niewielu, a ci co tam żyli, nie byli zadowoleni. Wystarczyło 14 lat, żeby Rynek i okolice opustoszały i zamieniły się w sypialnie dla turystów.
Pandemia to wyjątkowa sytuacja. Zamknięte granice, brak turystów, zalecenia by zostać w domu. W drugiej połowie marca wybrałem się na Rynek Główny, żeby zobaczyć, w ilu oknach będzie paliło się światło. To było 23 marca, gdy jeszcze można było wychodzić z domu, ale było zalecenie, jeszcze nie nakaz, żeby tego niepotrzebnie nie robić. Wybrałem godzinę 21, wtedy już było ciemno, ale raczej nikt jeszcze nie spał i raczej już nie chodził po polu („polu” bo to Kraków). Turystów nie było, więc wszystkie apartamenty na wynajem powinny być puste. Nie miałem ambicji robić badania naukowego, raczej chciałem zaspokoić swoją ciekawość i sprawdzić, jak wiele mieszkań jest oświetlonych, czyli prawdopodobnie zamieszkałych.
Jaki efekt? W sumie naliczyłem światło w kilkunastu oknach na wszystkich pierzejach Rynku Głównego. Możliwe, że część mieszkańców wyjechała na wieś, część była akurat na zakupach itp. Ale to i tak mało. Następnego dnia to samo zrobiłem na Rynku Podgórskim, czyli placu po drugiej stronie Wisły w dzielnicy Podgórze – tam w ok. 60% okien paliło się światło. Z tego wniosek, że chyba faktycznie na Rynku Głównym już prawie nikt nie mieszka.
Zrobiłem kilka zdjęć tego wieczora, zobaczcie sami.