Po kilku latach przesuwania terminu, Park Bednarskiego w Krakowie ma być w końcu remontowany. Remont ma potrwać co najmniej półtora roku i w tym czasie park będzie zamknięty, co mnie oburza. Zwłaszcza, że takie zamknięcie wynika z wygody wykonawcy i chyba braku refleksji po stronie miasta.
Na temat remontu rozmawiałem z koleżanką, która zawodowo zajmuje się rewitalizacją parków, w tym krakowskich. To działa tak, że firma, która wygra przetarg bierze pełną odpowiedzialność za teren, na którym prowadzi działania i za wszystko co tam się dzieje. Nie dziwi więc, że ogradza teren parku i zakazuje wstępu – nie chce ryzykować, że ktoś wejdzie i zrobi sobie krzywdę np. wpadając do jakiegoś wykopu czy nadziewając się na inne żelastwo.
Zwłaszcza, że prace prowadzone są w całym parku jednocześnie, bo tak jest łatwiej. Np. jak się zrywa asfalt z alejek parkowych, to robi się to na którymś tam etapie w całym parku. Tak samo z usuwaniem krzaków czy innymi pracami. Znacznie trudniej logistycznie byłoby zrobić jakąś część parku w całości i potem przenieść się w inne miejsce. I byłoby to pewnie droższe. Ale hej, czy to jest powód, dla którego przez co najmniej 18 miesięcy mamy nie mieć parku? Nie!
Skoro już rozmawiamy o kasie, to i tak okazało się, że ten remont ma kosztować nie 7 milionów, jak zakładano, a 20! Może to kontrowersyjne, ale wolę dorzucić jeszcze kilka i móc korzystać z parku. Chociaż uważam, że w sytuacji, gdy mamy dziurę w budżecie miasta lepiej byłoby tego rementu teraz nie robić w ogóle, bo park ma się okej. Wystarczyłyby jakieś mini interwencje, jak np. remont schodów.
Wykonawca sam z siebie nie podejmie decyzji, żeby robić remont etapami i żeby cały czas jakaś część parku była dostępna dla mieszkańców. Ale miasto może to zrobić. No to niech zrobi, niech przynajmniej o tym pomyśli i policzy, ile więcej by to kosztowało i niech pogada z nami, mieszkańcami na ten temat. Bo w końcu ten remont i wszystko, co robi miasto, ma być dla mieszkańców, prawda?